wtorek, 7 września 2010

Obrazki z wystawy


Wczoraj wieczorem w warszawskim TR odbył się wernisaż wystawy wideoinstalacji zdjęć Witkacego. Będąc już nie tak znowu świeżo, ale zawsze po wernisażu białostockim zdjęć Witkacego nabyliśmy większych chęci na zobaczenie tego jak z Witkacym poradzi sobie stolica. I niestety spotkało nas wielkie rozczarowanie! Cały czas mając w pamięci wernisaż w Białymstoku, w Galerii Arsenał nie da się unikać porównań. Otóż cały wernisaż zaczynał i kończył się wyświetleniem zdjęć (skądinąd chaotycznym według mnie, choć może to było zamierzone i nie trafiła do mnie intencja autora wideoinstalacji :)) na małej sali. Goście zostawieni zostali na pastwę losu, mianowicie bez żadnego wstępu wpuszczeni na salkę nie poddali się klimatowi. Mieliśmy ze znajomymi wrażenie, że w ogóle nie zdawali sobie sprawę z tego co oglądają. W połowie zaczęli wychodzić z niesmakiem i jestem pewna, że nie dlatego, że im się nie podobało, ale jakby nie byli świadomi w jakim celu oglądają te zdjęcia. Być może (a nawet to bardzo prawdopodobne) nie mają pojęcia, po co, jak i gdzie robił zdjęcia Witkacy, jaka była jego metoda i wymowa. Może nawet liczyli tylko na wino, więc wyszli zawiedzeni. Po to właśnie są słowa wstępu przed wernisażami, żeby choć w minimalny sposób przybliżyć działania artysty, wtedy nie byłoby takich sytuacji. Jednym słowem klapa organizacyjna.

Mimo wszystko my nie żałujemy, że byliśmy. Z przyjemnością jeszcze raz zobaczyliśmy gębowzory Witkacego, które mówią nam wiele o jego złożonej psychice. Bardzo trafne i bliskie mi osobiście wydaje się być patrzenie jak najgłębiej w człowieka przez pryzmat jego twarzy. Możemy doznać tego przyglądając się oczom portretowanych przez Stasia ludzi. One się wręcz poruszają, żyją na fotografii, mówią o czymś intymnym, zuchwałym przez śmiech, lęk, umysł portretowanego. Każda osoba ma wiele dusz, ogromną ilość szaleństwa i odwagi.


Sama w sobie postać S.I. jest ciekawa. Nie wspominam już o stylu jego ubierania i uwielbienia wśród kobiet, które cały czas nie przestaje mnie zadziwiać. Komuś kto nie zagłębia się w jego biografię wydawać się może błazeńskim pozerem, który jak większość oddawał się narkotycznym orgiom w celu zrozumienia własnego ego. Jak bardzo jest to mylne i krzywdzące takie myślenie o twórcy wiedzą Ci, co choć trochę zbliżyli się do artysty, spróbowali wejść w jego świat. Wiedzą jak naprawdę było z tym alkoholem, narkotykami, kobietami... Ku bliższemu poznaniu tego wspaniałego multiartysty zachęcam do przeczytania książki: Degler Janusz - Witkacego portret Wielokrotny. 
A oto moje Obrazki z wystawy białostockiej ( w TR nie było co fotografować!):

Galeria Arsenał- Białystok








I moje ulubione fotografie z wernisaży:


Moja ulubiona fotografia


Z gębowzorów Witkacego





I moje ulubione portrety Witkacego...to oczywiście portrety kobiet. Jak na nie patrzę to sobie myślę, cała prawda o kobiecie, jej zewnętrzność i wewnętrzność. Anioł i demon, prawda o niej i kłamstwo o niej, w które sama wierzy. To co chce pokazać i czego nie chce, ale on w niej widzi. Widać w nich miłość i nienawiść do niego, jakkolwiek banalnie to zabrzmi. Te portrety to wymieszanie szczęścia z nieszczęściem w kobiecie, wydobywanie z niej jej niszczącego seksapilu, erotyka bez negliżu, samozadowolenie przez tworzenie i patrzenie. Są przenikliwe i ukazują prawdziwą naturę kobiet, które całe życia walczą o pierwsze miejsca, o wyłączność na fascynacje seksualne, chcą dominować i robią to niezależnie pod jaką maską.


 

 

 






I na koniec niesamowity, najoryginalniejszy i najdoskonalszy na świecie regulamin firmy portretowej Witkacego:
  
Motto:
Klient musi być zadowolony.
Nieporozumienia wykluczone.


Regulamin wydrukowany jest w tym celu, aby oszczędzić firmie mówienia po wiele razy tych samych rzeczy.
§ 1.   Portrety wytwarza firma w następujących rodzajach:
  1. Typ A - Rodzaj stosunkowo najbardziej tzw. "wylizany". Odpowiedni raczej dla twarzy kobiecych niż męskich. Wykonanie "gładkie", z pewnym zatraceniem charakteru na korzyść upiększenia, względnie zaakcentowania "ładności".
  2. Typ B - Rodzaj bardziej charakterystyczny, jednak bez cienia karykatury. Robota bardziej kreskowa niż typu A z pewnym odcieniem cech charakterystycznych, co nie wyklucza "ładności" w portretach kobiecych. Stosunek do modela obiektywny.
  3. Typ B + d. - Spotęgowanie charakteru graniczące z pewną karykaturalnością. Głowa większa niż naturalnej wielkości. Możliwość zachowania w portretach kobiecych "ładności", a nawet jej spotęgowania w kierunku pewnego tzw. "demonizmu".
  4. Typ CC + Co., Et, C + H., C + Co + Et, itp. - Typy te, wykonane przy pomocy C2H5OH i narkotyków wyższego rzędu, obecnie wykluczone. Charakterystyka modelu subiektywna, spotęgowania karykaturalne tak formalne, jak i psychologiczne niewykluczone. w granicy kompozycja abstrakcyjna, czyli tak zwana "Czysta Forma".
  5. Typ D - To samo osiągnięcie bez żadnych sztucznych środków.
  6. Typ E - i jego kombinacje z poprzednimi rodzajami. Dowolna interpretacja psychologiczna według intencji firmy. Efekt osiągnięty może być zupełnie równy wynikowi typów a i B - droga, którą się do niego dochodzi, jest inna, jako też sam sposób wykonania, który może być rozmaity, ale nie przekroczy nigdy granicy (d). Może być również kombinacja E + d. na żądanie.
    T y p  E  n i e  z a w s z e  m o ż l i w y  d o  w y k o n a n i a.
  7. Typ dziecinny - (B + E) - z powodu ruchliwości dzieci czysty typ B jest przeważnie niemożliwy - wykonanie więcej szkicowe.
W ogóle firma nie zwraca wielkiej uwagi na wykonanie ubrania i akcesoriów. Kwestia tła należy tylko do firmy - żądania w tym względzie nie są uwzględniane.
Zależnie od stanu firmy i trudności danej twarzy portret może być wykonany w jedno, dwa, trzy do pięciu posiedzeń. Przy dużych portretach z rękami lub w całej figurze liczba posiedzeń może dojść i do dwudziestu.  I l o ś ć  p o s i e d z e ń  n i e  p r z e s ą d z a  o  d o b r o c i  w y t w o r u.
§ 2.Zasadniczą nowością firmy w stosunku do przyjętych zwyczajów jest możność odrzucenia portretu przez klienta, jeśli portret czy pod względem wykonania, czy podobieństwa nie odpowiada klientowi.  K l i e n t  p ł a c i  w t e d y  1/3  c e n y,  p r z y  c z y m  p o r t r e t  p r z e c h o d z i  n a  w ł a s n o ś ć  f i r m y.   Klient nie ma prawa żądać zniszczenia portretu. Zasada ta stosuje się oczywiście tylko do typów: A, B i E, czystych,  b e z  d o d a t k u  (d) - to znaczy bez dodatku przesadnej charakterystyki, czyli do tzw. typów seryjnych. Zasada ta wprowadzona została dlatego, że nigdy nie wiadomo, czym kogo zadowolnić można. Pożądana jest dokładna umowa na tle ściśle określonej decyzji modela co do typu. Album z "próbkami" (ale nie "bez wartości") jest do obejrzenia w lokalu firmowym. Gwarancją klienta jest to, że firma we własnym interesie nie wypuszcza utworów mogących popsuć jej markę. Może być wypadek, że firma sama nie uzna swego wytworu.
§ 3.Wykluczona a b s o 1 u t n i e jest wszelka krytyka ze strony klienta. Portret może się klientowi nie podobać, ale firma nie może dopuścić do najskromniejszych nawet uwag, bez swego specjalnego upoważnienia. Gdyby firma pozwoliła sobie na ten luksus: wysłuchiwania zdań klientów, musiałaby już dawno zwariować. N a  t e n  p a r a g r a f  k ł a d z i e m y  s p e c j a l n y  n a c i s k,  b o  n a j t r u d n i e j  j e s t  w s t r z y m a ć  k l i e n t a  o d  z u p e ł n i e  z b y t e c z n y c h  w y p o w i e d z e ń  s i ę.   Portret jest przyjęty lub odrzucony - tak lub nie, bez żadnego umotywowania. Do krytyki należy również konstatowanie podobieństwa względnie niepodobieństwa; uwagi co do tła, zakrywanie ręką części narysowanej twarzy w celu dania do zrozumienia, że ta część właśnie się nie podoba, powiedzenia takie, jak: "Jestem za ładna", "Czy ja jestem taka smutna?", "To nie jestem ja", w ogóle wszystko, a to tak pod względem dodatnim, jak ujemnym. Po namyśle, ewentualnie poradzeniu się osób trzecich, klient mówi tak (lub nie) i koniec - po czym podchodzi (lub nie) do tak zwanego "okienka kasowego", to znaczy po prostu wręcza firmie umówioną sumę. Nerwy firmy ze względu na niesłychaną trudność zawodu tejże muszą być szanowane.
§ 4.Niedozwolone jest pytanie się firmy o jej zdanie o wykonanym portrecie, jako też wszelkie rozmowy na temat rysunku znajdującego się w robocie.
§ 5.Firma zastrzega sobie prawo rysowania bez świadków, o ile to jest możliwe:
§ 6.Portrety kobiece z obnażonymi szyjami i ramionami są o jedną trzecią droższe. Każda ręka kosztuje jedną trzecią ceny. Co do portretów z rękami lub w całej figurze - umowy specjalne.
§ 7.Portret nie może być oglądany aż do ukończenia.
§ 8.Technika jest mięszaniną węgla, kredek, ołówka i pastelu. - Wszelkie uwagi techniczne są wykluczone, jak również żądanie poprawek.
§ 9.Firma podejmuje się wykonania portretów poza lokalem firmowym jedynie w wypadkach wyjątkowych (choroba, podeszły wiek itp.), przy czym musi być zagwarantowana firmie skrytka, w której można by pod kluczem przechowywać nie ukończony portret.
§ 10.Klienci są obowiązani zjawiać się punktualnie na seanse, gdyż czekanie źle wpływa na nastrój firmy i może źle wpłynąć na wykonanie wytworu.
§ 11.Firma udziela rad co do oprawy i pakowania portretów, ale nie podejmuje się takowego. Dyskusja nad oprawą wykluczona.
§ 12.Firma zostawia zupełną swobodę co do ubioru modela i  s t a n o w c z o  n i e  z a b i e r a  g ł o s u  w   t e j  s p r a w i e.
§ 13.Firma prosi o uważne przestudiowanie regulaminu. Nie mając żadnej egzekutywy liczy na delikatność i dobrą wolę klientów co do wypełnienia warunków. Przeczytanie i zgodzenie się na regulamin uważa się [za] równoznaczne z   z a w a r c i e m   u m o w y. Dyskusja nad regulaminem jest niedopuszczalna.
§ 14.Umowa na raty lub weksle nie jest wykluczona. Ze wzgledu na niskie i tak ceny żądanie ulg nie jest pożądane. Przed zaczęciem portretu klient płaci jedną trzecią ceny tytułem zadatku.
§ 15.Klient dostarczający firmie portrety, czyli tak zwany "agent firmy", w razie dostarczenia tychże na sumę 100 złotych dostaje jako premię portret własny lub żądanej osoby w dowolnym typie.
§ 16. Przesyłanie przez firmę dawnym, klientom zawiadomień o jej przybyciu do danego miejsca nie ma na celu wymuszania .na nich nowych portretów, tylko ułatwia zamówienia tychże tym znajomym klientów, którzy na podstawie widzianych prac mieliby ochotę na coś podobnego.

niedziela, 29 sierpnia 2010

Bez prądu

Po powrocie z gór niemożliwym było długie wysłuchiwanie nachalnych kosiarek pod blokiem. Ostatnimi czasy jakby się ci spółdzielniowcy zmówili, cholera jasna. Stereo pod każdym oknem od 6 rano. Postanowiliśmy uciekać na wieś. Przy okazji i tak miałam interes do załatwienia w garażu (takie małe duperele, bo przecież ja nie usiedzę 2 godzin bez roboty). A na wsi cudnie...cichutko...no może Szczepan (nasz pies) trochę ujadał, ale on zawsze jak tam przyjedzie to musi wszystko i wszystkich obszczekać. Nie chcę nawet wspominać o jego ucieczce...kończąc smrodliwy wątek dodam, że się wytarzał w jakimś oborniku i dwie kąpiele nic nie dały :/ Ponieważ dawno na wsi nie byliśmy nagle okazało się, że syf tam nie z tej ziemi, a na dodatek nie ma wody i uwaga...prądu. Jednak Anuszka powsinuszka nie poddała się tak łatwo i wzięła się za robotę. Za wodą powałęsała się po wsi, a konkretnie to poszła z baniakami do sąsiadki i jeszcze wróciła z gratisowymi jajcami i kiszoniakami :))). Następnie sprzątnęła generalne, umyła okna, powiesiła firany i w ogóle to stworzyła warunki nazwijmy to mieszkalne. 

 


Nasze ranczo

W naszym lesie idzie już jesień

Przy polu Baltazara (nazwane od kamienia, który pilnuje naszego lasu...obok kamienia miejsce na ognisko...z czasem doczeka się swego wpisu)

ramach odpoczynku zrobiliśmy sobie z przyjaciółmi  grilla i pograliśmy w gwoździa (każdy wbija swój gwóźdź w pień...kto pierwszy wbija ten wygrywa). Kary w ramach przegranej były rozmaite. Taniec na krześle przebił wszytko.



Z brakiem prądu sprytnie sobie poradziliśmy. Świeczki się nareszcie przydały, w nocy była pełnia, więc na zewnątrz było widniej niż w domu, a jeśli chodzi o muzykę to mieliśmy adapter na baterie i kilka płyt winylowych. Żyć nie umierać. Nocne odwiedziny przyjaciół, rozmowy do rana przy Niemenie i Floydach z winyli...to jest to!




Ciekawostka...pojemnik mojego męża na gwoździe :/


Ciekawy, oj ciekawy to był wypad. Kilka pomysłów doczekało się realizacji już następnego dnia, po wnikliwym przeszukaniu kątów i stodoły :) W nocy coś strasznie gryzło :/// Z kurami się wyśmienicie gadało, struga zarosła, drzew więcej na podwórku, wino wypite, a wódka została :)

wtorek, 24 sierpnia 2010

Orla Perć

Wstaliśmy o 5 rano i ochoczo postanowiliśmy wdrapać się na Kozi Wierch od piątki i przejść przez Granaty do Krzyżnego, ale nie okazało się to takie proste. Nie przewidzieliśmy, że chmury, które ciągnęły z nad Morskiego Oka tak szybko do nas dotrą. Pod Kozim widzieliśmy kozice na śniadaniu i w końcu (!) świstaki...dziś wiem już, że jak się tak wyłaniają ze skał to zapowiadają burzę :))) Cóż to do Buczynowej Baszty było wszystko ładnie pięknie i dopiero tam, przed godziną 10:00 nagle pogoda się załamała. Choć załamała to za mało powiedziane. Zerwał się nagle okropny halny, nie dało się iść na grani. Weszliśmy właśnie w komin z łańcuchami gdy pioruny zaczęły walić nam nad głową i ulewnie padać, a nie było gdzie się schronić. I co ja...wpadłam w panikę, cała się trzęsłam, wiedziałam, ze nie można iść, a stanie tam przy łańcuchu też nie jest bezpieczne. Gdyby nie Tomaszek czyt. Lennon, który skutecznie mnie otrzeźwił i "wetknął" w szczelinę skalną to nie wiem jak by się to skończyło. Na szczęście silny wiatr szybko przewiał chmury nad nami i dość szybko osuszył łańcuchy, które wyślizgiwały się z rąk. Już opanowana postanowiłam nie śpiesząc się zbytnio iść do przodu. bezpiecznie dotarliśmy do Krzyżnego i bez odpoczynku ruszyliśmy do Piątki, bo chmury znów zaczęły krążyć. W drodze powrotnej złapała nas jeszcze ulewa i gradobicie, ale to już był pikuś w porównaniu z tym co przeżyliśmy "tam" ;) Ach zapomniałam na Orlej Tomaszek znalazł 2 grosze...po jednym dla każdego...może to one przyniosły nam szczęście, bo i mieliśmy go tego dnia dużo!

Kozice nic a nic nas się nie bały, szły z nami aż do samego Koziego wierchu


Były dwie, tą małą nieustannie na oku miała ta duża ;)

Pierwszy świstak jakiego zobaczyłam w całości :)))

Drugi był schowany za kamieniem ;)

Jedne z pierwszych podejść, zadowolona nawet się nie spodziewałam co mnie czeka za chwilę

Daję równo pod górę


Drabina na Orlej Perci



    

W piątce dużo ludzi, ale udało mi się przespać na łóżku, Tomaszowi przypadła podłoga...pod moją pryczą :) Na drugi dzień o  świcie wyruszyliśmy do Morskiego Oka i przez szlak na Szpiglasowy Wierch poszliśmy na Wrota Chałubińskiego. Pogoda się poprawiła, więc nie musieliśmy się śpieszyć. Szlak w jednym miejscu po ostatnich deszczach okazał się być podwodnym...

  
Podwodny szlak prowadzący na Wrota Chałubińskiego
W drodze na Morskie Oko

Stare schronisko na Morskim Oku...rewelacyjny klimat, świetni ludzie i ogólnie moje ulubione. Pozdrawiamy naszych nowych tatrzańskich przyjaciół Martę z Maćkiem z Białegostoku i Jolę z Warszawy, której plecak ważył chyba ze 100 kg!

  


  


  



  


Wieczorem odpoczynek w starym schronisku na Morskim Oku, kolacja z wspaniałymi ludźmi, rozmowy do późna, opowieści dziwnej treści, wspólne zdjęcia, gry w szachy. Tylko w tym schronisku jest taki klimat, który już w górach zanika na poczet kolejek po schabowego, malowanych turystów w ortalionach przeciwdeszczowych i klapkach szusujących ceprostradą z wózkami dziecięcymi. Planujemy z nowymi tatrzańskimi przyjaciółmi wspólne podróże. Jaki ten świat mały, okazuje się, że z Martą z Białegostoku łączy mnie naprawdę dużo... Po nadrannym śniadaniu udajemy się na Rysy, na których jesteśmy pierwsi (!) od polskiej strony (słowacka się nie liczy - tam się wchodzi na Rysy z pieskami...tylko północne strony gór :)), a to naprawdę wyjątek. Przez chwilę jesteśmy zupełnie sami. Widoki są przecudne, ponieważ jesteśmy jeszcze przed 10:00 na szczycie, Rysy są całkowicie odkryte. Na wagę co chwila lata helikopter zagłuszając nam te chwile rozkoszy, w zasadzie można je nazwać szczytowaniem ;) Opłacało się 4 godziny wspinać, nie da się opisać tego co się czuje tam na górze. Za chwilę wchodzą ludzie ze starego, poznajemy się bliżej na czubku naszego małego polskiego świata. Wspólnie (8 osób) postanawiamy zamiast od razu wracać przejść się na słowacką stronę i tamtędy wrócić do Morskiego Oka. Przechodzimy przez Wagę (gdzie na schronisku kupujemy wodę gazowaną za 17 zł, to się nazywa przeliczanie euro na złotówki)...obowiązkowe odwiedziny w kibelku nad przepaścią z oszkloną ścianą i prosto do Poprackiego Plesa, stamtąd busem do Polanicy i jeszcze tylko 9 godzin asfaltem, ceprostradą do schroniska. To był najgorszy moment tego dnia, totalnie wykończeni musieliśmy omijać nachalnych turystów w dresikach, którzy idąc całą szosą wcale nie zamierzali zejść, ani trochę z drogi...SZOK! Totalnie zmęczenie raczymy się piwkiem i zdajemy sobie nawzajem relacje z wypraw.

Widok z Czarnego Stawu pod Rysami
Morskie Oko

  

Widok z Rysów na Ganek...szacun dla tych, którzy wspinają się po tej ścianie.

Rysy


Ja tam siedzę po lewej na rysach i napawam się widokiem :)))

Helikopter 


Widok z Rysów na słowacką stronę


Wc po słowackiej stronie Rysów


Jelonek, który chodził pod oknami naszego schroniska

Deszcze nie pozwalają nam na wejście na przełęcz pod Chłopkiem. Zostawiamy to sobie na następny raz :)
Wracamy pociągiem z Martą i Maćkiem do domu, już i niestety :( Tak naprawdę nie da się opisać tego co przeżyliśmy. Ten wyjazd pozytywnie zresetował moje szare komórki i może to zabrzmi banalnie, ale to były jedne z najcudowniejszych dni w moim krótkim [;)] życiu!