wtorek, 24 sierpnia 2010

Orla Perć

Wstaliśmy o 5 rano i ochoczo postanowiliśmy wdrapać się na Kozi Wierch od piątki i przejść przez Granaty do Krzyżnego, ale nie okazało się to takie proste. Nie przewidzieliśmy, że chmury, które ciągnęły z nad Morskiego Oka tak szybko do nas dotrą. Pod Kozim widzieliśmy kozice na śniadaniu i w końcu (!) świstaki...dziś wiem już, że jak się tak wyłaniają ze skał to zapowiadają burzę :))) Cóż to do Buczynowej Baszty było wszystko ładnie pięknie i dopiero tam, przed godziną 10:00 nagle pogoda się załamała. Choć załamała to za mało powiedziane. Zerwał się nagle okropny halny, nie dało się iść na grani. Weszliśmy właśnie w komin z łańcuchami gdy pioruny zaczęły walić nam nad głową i ulewnie padać, a nie było gdzie się schronić. I co ja...wpadłam w panikę, cała się trzęsłam, wiedziałam, ze nie można iść, a stanie tam przy łańcuchu też nie jest bezpieczne. Gdyby nie Tomaszek czyt. Lennon, który skutecznie mnie otrzeźwił i "wetknął" w szczelinę skalną to nie wiem jak by się to skończyło. Na szczęście silny wiatr szybko przewiał chmury nad nami i dość szybko osuszył łańcuchy, które wyślizgiwały się z rąk. Już opanowana postanowiłam nie śpiesząc się zbytnio iść do przodu. bezpiecznie dotarliśmy do Krzyżnego i bez odpoczynku ruszyliśmy do Piątki, bo chmury znów zaczęły krążyć. W drodze powrotnej złapała nas jeszcze ulewa i gradobicie, ale to już był pikuś w porównaniu z tym co przeżyliśmy "tam" ;) Ach zapomniałam na Orlej Tomaszek znalazł 2 grosze...po jednym dla każdego...może to one przyniosły nam szczęście, bo i mieliśmy go tego dnia dużo!

Kozice nic a nic nas się nie bały, szły z nami aż do samego Koziego wierchu


Były dwie, tą małą nieustannie na oku miała ta duża ;)

Pierwszy świstak jakiego zobaczyłam w całości :)))

Drugi był schowany za kamieniem ;)

Jedne z pierwszych podejść, zadowolona nawet się nie spodziewałam co mnie czeka za chwilę

Daję równo pod górę


Drabina na Orlej Perci



    

W piątce dużo ludzi, ale udało mi się przespać na łóżku, Tomaszowi przypadła podłoga...pod moją pryczą :) Na drugi dzień o  świcie wyruszyliśmy do Morskiego Oka i przez szlak na Szpiglasowy Wierch poszliśmy na Wrota Chałubińskiego. Pogoda się poprawiła, więc nie musieliśmy się śpieszyć. Szlak w jednym miejscu po ostatnich deszczach okazał się być podwodnym...

  
Podwodny szlak prowadzący na Wrota Chałubińskiego
W drodze na Morskie Oko

Stare schronisko na Morskim Oku...rewelacyjny klimat, świetni ludzie i ogólnie moje ulubione. Pozdrawiamy naszych nowych tatrzańskich przyjaciół Martę z Maćkiem z Białegostoku i Jolę z Warszawy, której plecak ważył chyba ze 100 kg!

  


  


  



  


Wieczorem odpoczynek w starym schronisku na Morskim Oku, kolacja z wspaniałymi ludźmi, rozmowy do późna, opowieści dziwnej treści, wspólne zdjęcia, gry w szachy. Tylko w tym schronisku jest taki klimat, który już w górach zanika na poczet kolejek po schabowego, malowanych turystów w ortalionach przeciwdeszczowych i klapkach szusujących ceprostradą z wózkami dziecięcymi. Planujemy z nowymi tatrzańskimi przyjaciółmi wspólne podróże. Jaki ten świat mały, okazuje się, że z Martą z Białegostoku łączy mnie naprawdę dużo... Po nadrannym śniadaniu udajemy się na Rysy, na których jesteśmy pierwsi (!) od polskiej strony (słowacka się nie liczy - tam się wchodzi na Rysy z pieskami...tylko północne strony gór :)), a to naprawdę wyjątek. Przez chwilę jesteśmy zupełnie sami. Widoki są przecudne, ponieważ jesteśmy jeszcze przed 10:00 na szczycie, Rysy są całkowicie odkryte. Na wagę co chwila lata helikopter zagłuszając nam te chwile rozkoszy, w zasadzie można je nazwać szczytowaniem ;) Opłacało się 4 godziny wspinać, nie da się opisać tego co się czuje tam na górze. Za chwilę wchodzą ludzie ze starego, poznajemy się bliżej na czubku naszego małego polskiego świata. Wspólnie (8 osób) postanawiamy zamiast od razu wracać przejść się na słowacką stronę i tamtędy wrócić do Morskiego Oka. Przechodzimy przez Wagę (gdzie na schronisku kupujemy wodę gazowaną za 17 zł, to się nazywa przeliczanie euro na złotówki)...obowiązkowe odwiedziny w kibelku nad przepaścią z oszkloną ścianą i prosto do Poprackiego Plesa, stamtąd busem do Polanicy i jeszcze tylko 9 godzin asfaltem, ceprostradą do schroniska. To był najgorszy moment tego dnia, totalnie wykończeni musieliśmy omijać nachalnych turystów w dresikach, którzy idąc całą szosą wcale nie zamierzali zejść, ani trochę z drogi...SZOK! Totalnie zmęczenie raczymy się piwkiem i zdajemy sobie nawzajem relacje z wypraw.

Widok z Czarnego Stawu pod Rysami
Morskie Oko

  

Widok z Rysów na Ganek...szacun dla tych, którzy wspinają się po tej ścianie.

Rysy


Ja tam siedzę po lewej na rysach i napawam się widokiem :)))

Helikopter 


Widok z Rysów na słowacką stronę


Wc po słowackiej stronie Rysów


Jelonek, który chodził pod oknami naszego schroniska

Deszcze nie pozwalają nam na wejście na przełęcz pod Chłopkiem. Zostawiamy to sobie na następny raz :)
Wracamy pociągiem z Martą i Maćkiem do domu, już i niestety :( Tak naprawdę nie da się opisać tego co przeżyliśmy. Ten wyjazd pozytywnie zresetował moje szare komórki i może to zabrzmi banalnie, ale to były jedne z najcudowniejszych dni w moim krótkim [;)] życiu!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz