środa, 7 września 2011

Karkonosze po raz pierwszy.

 Mam tak wielkie zaległości, że kompletnie nie wiem od czego zacząć. Na pewno nie od początku ;) 11 miesięcy temu, to było KIEDYŚ. Powsinuszka się wywałęsała konkretnie przez ten długi czas, a i wiele się zmieniło. W każdym bądź razie minął miesiąc od mojej pierwszej wizyty w Karkonoszach, a za dwa dni kolejny wyjazd. Góry są pięknym powodem do wskrzeszenia idei blogowania przecież :)

W drodze na Polanę

Karkonoskie lasy

PKP Szklarska Poręba
 Aaaa KIEDYŚ to tak nie było! Tylko Tatry Wysokie, wspinaczka na krawędzi, bo jak nie to nudy. Tymczasem dziwnym trafem w tym roku padło na Karkonosze, a bo ktoś kiedyś gdzieś powiedział: Śnieżne Kotły i się zaczęło :D Poza tym wyjazd w sezonie w Tatry... znów ta nieprzebrana tłuszcza, powiedziałam: MAM DOŚĆ! Nie mogłam trafić w lepsze miejsce. Tak właśnie chciałam się poczuć, ale uwaga, dopiero w Karkonoszach zachodnich. Całe mnie urzekły, ale ta przenikliwa pustka, przyciągająca cisza dopadła mnie dopiero tam, a zaczęło się tak... Na początek drogi przepiękny Kościół Wang przeniesiony w 1842 roku z Norwegii, zaskoczył oryginalnością.  Zaraz za nim wejście na teren Parku i szerokaaaa droga do Polany. Od razu uderzył mnie ten kamienny trakt. Niczego podobnego nie widziałam. Duże liczby turystów i piękna pogoda. Do Samotni dotarliśmy "górą". Z Polany skręciliśmy na szlak żółty w stronę Pielgrzymów i Słoneczników, cudownych formacji granitowych, które bardzo lubię. Chwilami przypominał mi się Adrspach. Podejście rozpoczęliśmy wspólnie (z Tomaszem) od wijącej się wstęgi drewnianych kładek unoszących się nad poziomem podmokłych traw. Pomimo, iż szlak wydawał się być bajecznie prosty to z ciężkimi plecakami podejście pod Słonecznik było dość wymagające.

Pielgrzymy


Słonecznik
Od słoneczników trasa dalej wiodła granią grzbietu głównego z widokiem na Kocioł Wielkiego Stawu i Samotnię. Cały czas wiedzie tam szeroka, kamienna droga (nawet górą). Zmęczeni całonocnym czuwaniem w PKP docieramy na miejsce pierwszego noclegu, do Samotni.



Dzień 2. Plan był następujący: Schronisko Samotnia - Śnieżka - Przełęcz Okraj i powrót do Samotni. Ambitnie. Nie całkiem udało nam się go wykonać. Wyruszając o świcie zauważyliśmy załamanie pogody. Mgły znacznie ograniczały widoczność, w kotle polodowcowego stawu kłębiły się chmury. Mimo to wchodzimy na Śnieżkę, gdzie chwilowo je rozwiewa i widoczność mamy cudowną :)

Śnieżka
Dalej Czarnym Grzbietem schodzimy na czeską stronę do Schroniska Jelenka. Przepiękny widok z polany przed Schroniskiem zapiera dech w piersi. Po małym śniadaniu ruszamy dalej i tu się sprawa komplikuje. Zaczyna nieźle padać i pogoda się szybko załamuje, widoczność coraz słabsza. Ponieważ droga do Samotni długa postanawiamy wracać. Tym samym nie udało nam się zobaczyć Skalnego Stołu i Przełęczy Okraj, to na pewno przed nami jeszcze. Wracamy przemoknięci. W drodze powrotnej zatrzymujemy się na ciepłą herbatę w Domu Śląskim. 

Kolejny dzień planujemy na zwiedzanie okolicy, czyli słodkie lenistwo. Przez Schronisko Strzecha Akademicka schodzimy do Karpacza. Urokliwe, małe miasteczko. Możemy śmiało polecić żydowską Odessę jako miejsce gdzie można dobrze i tanio zjeść. Pyszne pierogi i czeskie piwo :) Jak zakupy w trasę to tylko w pobliskich małych sklepikach. Polecam ogórki kiszone, paprykarz i pieczywo w sklepie koło przystanku PKS, zaraz za Pocztą. :D 

Dziki Wodospad

Strzecha Akademicka

W dniu 4 zaczął się najpiękniejszy dla mnie etap naszej wędrówki po Karkonoszach, mimo że pogoda zupełnie nie dopisywała. Tego dnia o 17 mieliśmy pociąg  do Warszawy, a chcieliśmy dotrzeć z Samotni aż do Szklarskiej Poręby. Pobudka przed 6 rano i o 7 byliśmy już na grzbiecie. Nie mogę jeszcze ominąć tego, że jeszcze nigdy nie widziałam tylu saren jednocześnie pasących się na szlaku. Naliczyłam 11. 
Mgła spowijała wszystko, było bardzo wilgotno, pogoda zupełnie niesprzyjająca, a przed nami wiele kilometrów marszu. Do samego Schroniska Odrodzenie spotkaliśmy na szlaku tylko jednego turystę. Tam zaplanowaliśmy pierwszy odpoczynek. Od tego momentu Karkonosze podobały mi się najbardziej. Siedząc w środku i sącząc herbatkę (darmowy wrzątek) nagle przez otwarte drzwi schroniska do środka zaczęła  wślizgać się bardzo gęsta mgła. Wypełniała szybko pomieszczenie wijąc się pomiędzy stołami. Wrażenie niezapomniane i przerażające. Zwłaszcza jak patrząc za oknem nie widzi się zupełnie nic, a świadomość, że przed Tobą jeszcze wiele godzin marszu nieznanym szlakiem i z dupowatą (niestety) mapą. 

Schronisko Odrodzenie

Widoczność na szlaku.

Przed nadejściem większej mgły :)

W kolosalnej mgle ruszyliśmy dalej. Pociąg nie poczeka. Całkowicie sami na szlaku, mgła przesiąkała wszystko, całe ubranie było mokre, ciekło z nosa, z włosów skapywały krople. Warunki były ciężkie, ale to one właśnie potęgowały emocje, które towarzyszyły temu odcinkowi naszej trasy. Idąc czeską stroną natknęliśmy się na całkowicie opuszczoną Peetrov Boudę. Wybite szyby, otwarte drzwi do garażu, świszczący po pustych korytarzach wiatr, żywego ducha dookoła. Ciary przechodziły po plecach.  Czuliśmy się trochę jak bohaterowie filmu "Lśnienie" ;) Słyszałam jak szybko oddycham. Przerażające wrażenie. Cały odcinek do Śnieżnych Kotłów szliśmy szybko i w milczeniu, po drodze mijając Czeskie Kamienie. Można powiedzieć, że mieliśmy wielkie szczęście, ponieważ tuż przed Kotłami, na pół godziny, mgła zeszła i naszym oczom ukazały się ogromne przestrzenie. Dla mnie to były najbardziej niesamowite chwile podczas całego wyjazdu. Nie spodziewałam się, że w "małych" Karkonoszach mogę zobaczyć coś takiego. Widoki te zrekompensowały mi wszelkie niedogodności wędrówki! Ogromne głazy, na dnie Wielkiego Kotła, pomiędzy morenami małe jeziorka, przepięknie. Do tego ta atmosfera. 







Niestety nasza radość nie trwała długo, po chwili znów wszystko spowiła mgła, widoczność była coraz gorsza, do tego zaczynało siąpić. Szybko podjęliśmy decyzję o zejściu do najbliższego schroniska. Było to Schronisko Pod Łabskim Szczytem. Znów okazało się, że jesteśmy cholernymi szczęściarzami. Nie zdążyliśmy napić się herbaty, a zerwał się straszliwy wiatr, rozszalały się pioruny i zaczęło lać...
ufff, ale się rozpisałam. 

   Nie da się tak po prostu opisać tego wszystkiego, zwłaszcza po czasie. Jedno jest pewne, wiedziałam już wtedy, że wrócę tam i to szybko. Dawno nie znalazłam w górach tego co w Karkonoszach. Spokoju, ciszy, pustych szlaków i specyficznej atmosfery. Udało się zaplanować wyjazd na najbliższy weekend. Mam nadzieję łyknąć świeżego powietrza i wrócić naładowana energią do działania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz